Wyścigi uliczne w Lublinie w latach 50-tych

Wyścigi uliczne w Lublinie w latach 50-tych

Mrowie ludzi, wspaniałe, wyścigowe auta i ... słoma. Uliczne wyścigi w Lublinie w latach 50. elektryzowały widzów, wywołując ogromne emocje

5 października 1952 roku, niedziela. Trasa biegnąca przez Krakowskie Przedmieście, ulice Szopena, Narutowicza i z powrotem na Krakowskie Przedmieście dosłownie oblepiona przez widzów.

O "olbrzymiej frekwencji" pisał "Sztandar Ludu", gazeta Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Lublinie. Jednak na start widzowie musieli trochę poczekać: "Do tłumnie zebranej publiczności przemówił przewodniczący Miejskiego Komitetu Frontu Narodowego ob. Napiórkowski, podkreślając udział sportowców w realizacji zadań Frontu Narodowego". Następnie zebrani wysłuchali "Międzynarodówki".

SS Jaguar

Wszędzie pełno słomy

Wśród widzów był Zbigniew Matysiak, trener i wielokrotny mistrz Polski w sportach motorowych, miał wtedy 26 lat.

- Specjalnie przygotowano trasę. Wszędzie było pełno słomy. Na słupach, baloty na rogach - wspominał po latach w rozmowie z dziennikarzem "Gazety". - Wojsko ubezpieczało ulice. Było to trochę iluzoryczne, bo takiej masy ludzi nie dało się skutecznie upilnować.

Mogło być nawet kilkadziesiąt tysięcy widzów. Dziennikarz "Sztandaru" pisał potem krytycznie: "Można jedynie mieć pretensję do publiczności lubelskiej, której część niesfornie wchodziła na jezdnię podczas biegów".

Na trasie zainstalowano dwa punkty sprawozdawcze. Start był naprzeciwko poczty głównej. Do zawodów stanęło kilkunastu zawodników podzielonych na dwie kategorie: turystyczną i sportową. Odbyły się cztery biegi. W klasie samochodów turystycznych faworytami były citroeny 11. Za kierownicami - ludzie z bezpieki. To wtedy najszybsze maszyny tej klasy w Polsce. Używane niemal wyłącznie przez Urząd Bezpieczeństwa (cała elita partyjna jeździła na ciężkich czeskich pragach). A jednak. Wygrał Jan Langer na aero 50. Przejechał dystans 15 km w 14,47 min.

Bugatti 35c

UB w natarciu

- Langer reprezentował ośrodek katowicki, wtedy najsilniejszy w Polsce - wspominał w rozmowie z "Gazetą" Władysław Paszkowski, wówczas menedżer zespołu warszawskiego, znany działacz sportów samochodowych (zmarł w 2010 roku). - Tego październikowego dnia w Lublinie aero Janka zderzyło się z bugatti 35c, którym jechał Marek Wachowski - późniejszy pilot Sobiesława Zasady w rajdach Londyn - Sydney i Londyn - Meksyk. Wachowski wycofał się z wyścigu.

Langer pojechał i wygrał. "Pościgowy" citroen dotarł do mety jako drugi. Udało nam się dotrzeć do jego kierowcy.

- Dałem się zaskoczyć - opowiadał nam. Prosił o niepodawanie nazwiska. Wówczas był podporucznikiem, szefem transportu lubelskiego UB. - Wiedziałem, że aero to szybka maszyna, miał przecież napęd na przednie koła, jak moja jedenastka zresztą, ale nie spodziewałem się, że aż tak. Langer był już doświadczonym kierowcą, znakomicie przygotowany. Świetnie brał zakręty. Poza tym wtedy podpuścił mnie znajomy, Antoni Szwendrowski. Powiedział, żebym napompował maksymalnie koła. Tak też zrobiłem. Samochód fatalnie trzymał się drogi.

Sobiesław Zasada, późniejszy trzykrotny mistrz Europy, tego dnia miał także swój epizod. Przypomnijmy ówczesny "Sztandar Ludu": "Najciekawszy bieg rozegrany został w kategorii maszyn sportowych klasy ED o pojemności 1500 cm"(...). "Po znaku startera wszyscy ruszają pełnym gazem. Na pierwszym okrążeniu na czoło wysuwa się Zasada z Krakowa na BMW 328, który prowadzenia nie oddaje już do końca".

Zasada pewnie pokonał siedmiu rywali. By nie było wątpliwości - zdublował wszystkich z wyjątkiem jednego.

BMW 328

Aleja Stalina i Piusa XI

Wyścigi uliczne odbywały się wówczas w całym kraju. Każdy z nich był eliminacją do mistrzostw Polski. Decydowała suma punktów zdobyta przez kierowców. W samym Lublinie ścigano się trzykrotnie - kolejno w 1952, 1953 i 1954 roku.

- Sport samochodowy cieszył wtedy ogromną popularnością. Ludzie byli spragnieni takich rozrywek. Brakowało masowych imprez stadionowych, nie było telewizji - wspominał Władysław Paszkowski. - Pierwszy wyścig oglądałem w Warszawie w czerwcu 1948 r. Szczyt stalinizmu. Zmieniano nazwy miast, ulic. Wtedy stałem na rogu alei Stalina i Piusa XI, akurat tej ostatniej nie zdążyli jeszcze przemianować. Sport automobilowy władze przedstawiały jako sport, który ma "służyć obronie kraju przed amerykańskim imperializmem" - zgodnie z hasłem "Sprawni do pracy i obrony".

Tuż po wojnie w całej Polsce działały kluby Zrzeszenia Sportowego "Ogniwo" - główny animator działań sportowych. Skromnie finansowane z budżetów miejskich zrzeszenie umarło śmiercią naturalną na początku lat 50. Nastała era Ligi Przyjaciół Żołnierza, organizacji dotowanej z budżetu centralnego, dysponującej sporymi funduszami. Część sportów, w tym i automobilowe, została uznana za "sporty obronne". Pod koniec stycznia 1950 r. Polski Związek Motocyklowy i Automobilklub Polski zostały połączone w jeden - Polski Związek Motorowy. Fuzja miała ułatwić władzom kontrolę nad sportem motorowym. Chodziło o zniszczenie starych struktur organizacji sportu przed wojną elitarnego, "burżuazyjnego", przeznaczonego dla najbogatszych.

Regionalne automobilkluby zaczęły odradzać się po październiku 1956 r.

- Tych kierowców częściej pchał do przodu ogromny entuzjazm niż sprawny silnik. Chłopaki składali maszyny gdzieś w komórkach. Potem więcej ten samochód pchali, niż nim jeździli - wspominał Matysiak.

Rak

Bugatti i cyklistówka

W wyścigu lubelskim w 1952 dominowały przedwojenne auta. Przedwojenne były też zasady bezpieczeństwa. Nie było pasów, świateł stop, niektórzy z kierowców dopiero uczyli się jeździć w kaskach.

Władysław Paszkowski: - Marian Wierzba, wtedy jeden z najsłynniejszych wyścigowców, który jeździł lancią, zakładał cyklistówkę. Odwracał ją do tyłu, żeby mu jej nie zwiał wiatr.

A bezpiecznie wcale nie było. Bugatti 35C, na którym w Lublinie jechał Wachowski, rozwijał prędkość maksymalną 210 km na godzinę. Ta legendarna maszyna lat 20. miała hamulce mechaniczne na linki. Na zewnątrz nadwozia znajdowały się dźwignie zmiany biegów z przyciskiem bezpieczeństwa dla biegu wstecznego i hamulec ręczny.

Sprzęt się psuł, części zamiennych brakowało. Od 1953 roku nastała era SAM-ów, czyli samochodów niefabrycznych, najczęściej zbudowanych przez kierowcę lub zaprzyjaźnionego inżyniera. Właśnie na takim pojeździe 4 października 1953 r. lubelski wyścig uliczny w klasie sportowej wygrał Michał Nahorski z Katowic, wtedy już Stalinogrodu. Zawody rozegrano na zamkniętym obwodzie ulic: al. Racławickie, al. Długosza, Króla Leszczyńskiego, Wieniawskiej, Partyzantów i Krakowskiego Przedmieścia. Jedno okrążenie miało ponad 2 km długości. Start i meta znajdowały się na al. Racławickich. Nahorski tryumfował w klasie sportowej do i ponad 1600 cm. Łut szczęścia przyniósł mu zwycięstwo w drugiej gonitwie - przez ponad 14 okrążeń prowadzili zawodnicy krakowscy - Postawka i Zasada. Na ostatnim awaria maszyn wyeliminowała obu z wyścigu.

W lipcu 1959 Jan Langer i Michał Nahorski wyjechali z Warszawy na Rajd Adriatyku. W Chęcinie na rynku wciąż stoi ich pomnik. Zginęli na serpentynach górskich pod miastem.

Długopis za mistrzostwo

Najsłynniejszym lubelskim zawodnikiem tamtych lat był Aleksander Kosior. W 1952 startował w klasie turystycznej. Jednak prawdziwą sławę przyniosły mu jego występy w 1954 r., w tym na ostatnim ulicznym wyścigu samochodowym w Lublinie 29 sierpnia. Ścigano się na tej samej trasie, co rok wcześniej.

Kosior, wówczas młody dobrze zapowiadający się zawodnik lubelskiej Stali, w klasie sportowej do 1600 cm III eliminacji do mistrzostw Polski odniósł błyskotliwe zwycięstwo, prowadząc od startu do mety przez 12 okrążeń. "Niewielu jest ludzi w Lublinie, którzy nie słyszeli o Kosiorze i jego SAM-ie" - pisał "Sztandar Ludu". Nieco skromniej opowiadał nam o tym sam Kosior: - Miałem świetną maszynę, SAM-a, zbudowanego na bazie fiata 1500 z sześciocylindrowym silnikiem szeregowym. Jego twórcami byli nieżyjący już inżynierowie Fabryki Samochodów Ciężarowych - Roman Skwarek i Kazimierz Tański.

W klasie powyżej 1600 cm, jak przed rokiem, wygrał Nahorski na SAM-ie własnej konstrukcji. Ten rok był dla Kosiora niezwykle udany - został wicemistrzem kraju w wyścigach samochodowych.

"Z jednej strony widzi się dobrą wolę i pracę organizatorów, wysiłki i zapał zawodników i mechaników, a z drugiej obserwuje się coraz mniejszą ilość samochodów na starcie" - tak w 1954 lubelski wyścig komentował tygodnik "Motor". Samochody się psuły, pieniędzy brakowało. Nawet dla najlepszych.

W 1954 roku za wicemistrzostwo Polski Kosior dostał plastikowe radyjko Pionier. - Rok później byłem najlepszy w kraju. W nagrodę otrzymałem długopis - no, takie wieczne pióro - opowiadał. - Więc jak ten sport mógł nie upaść? Byliśmy garstką pasjonatów, ale same chęci nie wystarczą, by jeździć. Trzeba mieć na czym.

Władysław Paszkowski

Ostatni wyścig 40 lat temu

Od 1956 roku Kosior startował w lubelskiej sekcji żużlowej. Braki sprzętowe były główną przyczyną schyłku wyścigów ulicznych, ale niejedyną. Zbigniew Matysiak: - Cóż z tego, że na wyścigi przychodziły dziesiątki tysięcy ludzi, jeżeli potem do władz wysyłano dziesiątki petycji z protestami, bo "mu warczy pod kamienicą". Raz na rok zresztą. Los ulicznych wyścigów samochodowych podzieliły wyścigi motocyklowe. Ostatni w Lublinie odbył się w 1963 roku.

Źródło: www.gazeta.pl

Zdjęcia pochodzą z archiwum Ś.P. Władysława Paszkowskiego


 

© LGW Partyzant